Autor: Cecelia Ahern
Tytuł oryginału: When Rainbows End (Na końcu tęczy)
Liczba stron: 512
Wydawnictwo: Akurat
Data wydania: 3 grudzień 2014
Wiele nastolatków twierdzi, że nie ma czegoś takiego jak przyjaźń między kobietą, a mężczyzną, że z czasem jedna ze stron się zakocha i w związku z tym "przyjaźń" zmienia znaczenie. Inni zaś twierdzą, że przyjaźń damsko- męska istnieje wzorując się chociażby na przyjaźni Harrego z Hermioną (i co z tego, że to książka?) i w tym przypadku prawdziwy przyjaciel jest cenniejszy niżeli miłostki. W końcu kochankowie odchodzą, a prawdziwa bratnia dusza zostaje. Kto zatem ma rację? I czy rzeczywiście nie można ze sobą tego połączyć?
Alex i Rosie znają się od dzieciństwa. Wszędzie chodzą razem, siedzą w jednej ławce, śpią w jednym śpiworze- są nierozłączni. Któregoś jednak dnia ta idylla zostaje zachwiana przez fakt, iż rodzice Alexa przenoszą się z Dublina do Bostonu, a jako że Alex nie ma wyjścia, jedzie razem z nimi. Oczekuje tam przybycia Rosie, która wraz z nim chce rozpocząć studia. Niestety życie zadaje Rosie okrutny cios, przez co dziewczyna musi zrezygnować z wyjazdu do Ameryki i co za tym idzie, ze swoich marzeń...
Jak potoczy się historia dwojga ludzi, których połączyła magiczna więź? Czy wielka przyjaźń przerodzi się w coś więcej? Czy ich kontakt przetrwa lata i tysiące kilometrów, które ich od siebie dzielą? Tak, to jest ta scena, w której dajecie nogę... do księgarni (bądź biblioteki) ;)
Życie jest zabawne, prawda? Kiedy już myślisz, że wszystko sobie poukładałeś, kiedy zaczynasz snuć plany i cieszyć się tym, że nareszcie wiesz, w którym kierunku zmierzasz, ścieżki robią się kręte, drogowskazy znikają, wiatr zaczyna wiać we wszystkie strony świata, północ staje się południem, wschód zachodem i kompletnie się gubisz. Tak łatwo się zgubić.
W życiu nie ma nic pewnego, ale wiem jedno: trzeba ponosić konsekwencje swoich czynów, wziąć za nie odpowiedzialność.
Książkę Cecelii Ahern kupiłam już jakiś czas temu, ale nie sięgnęłam po nią od razu, gdyż chciałam, aby szał, który na nią zapanował, nieco ucichł. Tylko, że ostatnio zauważyłam, że mimo upływu czasu, "Love, Rosie" cieszy się nadal ogromną popularnością. Ale szczerze? Wcale się nie dziwię. Jednak zacznijmy od początku.
Moje początki z zapoznaniem się tej historii nie mogę zaliczyć do udanych. Jest to bowiem powieść epistolarna, czyli napisana w formie listów, e- maili, kartek okolicznościowych czy też SMS- ów. Na samym początku strasznie mnie to rozpraszało i nie pozwalało w pełni skupić się na rozgrywanych wydarzeniach. Błądziłam jak to dziecko we mgle. Dopiero z czasem odnalazłam rytm, wgryzłam się we wszystkie wydarzenia i od tego momentu czytanie przebiegało mi w tempie iście ekspresowym.
Na uwagę zasługują tu bohaterowie, ale nie tylko główni, gdyż tak naprawdę każdy bohater został wykreowany po mistrzowsku. Mamy Rosie, która przez całe życie szuka szczęścia i swojego miejsca na Ziemi. Czasem marudzi, ale jednak wciąż walczy o siebie i o swoje marzenia. Mamy Alexa, który mimo iż ma odpowiedzialne zajęcie, zawsze jest wesoły i wyluzowany. Popełnia błędy jak każdy i często podejmuje istotne decyzje pod wpływem chwili i wbrew sobie, ciągle oszukując się, że jest inaczej. Jest też Ruby (bliska przyjaciółka Rosie), która nieustannie żartuje, motywuje, opieprza i daje solidnego kopniaka do działania. Nie można jej nie polubić. Jest oczywiście wiele innych świetnie przedstawionych kreacji, m.in. Katie, Toby, Gary, Greg, Kevin, Stephanie, Julie. Wiem, że na chwilę obecną, tym, którym jeszcze nie czytali "Love, Rosie", te imiona im nic nie mówią, ale gwarantuję, że gdy tylko zdecydujecie się przeczytać tę pozycję, będziecie mieli do czynienia z istną galerią wielobarwnych postaci.
Czymże jednak byliby bohaterowie, gdyby brali udział w nudnej, banalnej historyjce? Nie oszukujmy się, tu pierwsze skrzypce gra przede wszystkim historia, która jest nie tyle piękna, co życiowa. "Love, Rosie" to nie książka, od której lepią się łapy przez ciągłe lukrowanie i słodzenie. Nie jet to książka, która wywiewa z pamięci czytelnika zaraz po przeczytaniu. Nie jest to także książka, która trzyma człowieka w napięciu na krawędzi fotela. Jest to natomiast niesamowicie ciepła i szalenie wzruszająca opowieść o miłości i przyjaźni. Jest to także lektura, która podejmuje ciężkie dla niejednego człowieka tematy, gdyż pod płaszczykiem relaksacyjnej historyjki, autorka przemyciła rozważania na temat nastoletniej ciąży, zdrady, śmierci czy rodzicielstwa.
Ahern z ogromną łatwością posługuje się językiem. Każde zdanie układa z gracją, pewnie i odpowiedzialnie dobierając słowa, nie siląc się na żadne niepotrzebne zwroty czy sformułowania. Za pomocą tych słów tworzy zdania, które dla człowieka mogą posłużyć za motto życiowe. Czytając te wywody bohaterów, tylko kiwałam głową w przód i w tył, przez co pod koniec książki mój dźwigacz nie był zachwycony ;) Ale cóż, warto było naruszyć lekko mój jeden z kręgów szyjnych ;)
Ludzkie życie jest zbudowane z czasu. Nasze dni, nasza zapłata mierzone są w godzinach, nasza wiedza wyznaczana jest przez lata. Chwytamy w ciągu dnia kilka minut na przerwę na kawę, a potem czym prędzej biegniemy do biurek, spoglądamy na zegarek, żyjemy od jednej wizyty do drugiej. Mimo to nasz czas kiedyś się skończy i w głębi duszy zastanawiamy się, czy przeżyliśmy dobrze te wszystkie sekundy, minuty, godziny, dni, tygodnie, miesiące, lata i dekady.
No dobrze, w takim razie co mi nie pasowało? Ano to, że autorka manipulowała czasem. W książce co rusz można natknąć się na ogromne, nawet kilkuletnie skoki czasowe, co osobiści mi nie pozwoliło w pełni poznać życia bohaterów. Czasami miałam wrażenie, że są to tylko ochłapy ich życia, spisana ich historia w wersji mini. Już sam fakt, że akcja powieści rozgrywa się na przestrzeni 50 lat jest dla mnie kosmosem.
Jakiś jeszcze zarzut? Otóż, niestety tak. Chodzi mi w tym momencie o myśli bohaterów, które tak naprawdę w przypadku tej pozycji nie istnieją. Co jak co, ale powieść epistolarna jednak im nie sprzyja i właśnie tym faktem byłam nieco zawiedziona. Sami przyznajcie, skąd możemy wiedzieć co w danej chwili kogoś kieruje, gdy nie znamy jego myśli, a bohaterowie tak naprawdę nie chcą za wiele o sobie mówić?
Reasumując, uważam, że jest to niesamowita i przy tym budująca książka warta uwagi, przy której spędzicie miłe chwile, mimo tych dwóch malutkich minusików. Każda strona wypełniona jest prawdziwą miłością i przyjaźnią jedyną na całe życie. Nic tylko czytać!
Teraz już wiem na pewno, że tam, na końcu tęczy, czeka na mnie spełnienie marzeń.
Ocena: 8/10
Czytaliście? Macie zamiar przeczytać? I czy wierzycie w przyjaźń damsko- męską? Piszcie w komentarzach ;)
-------------------
*cytaty pochodzą z książki (str.54, 160, 416)
Mam zamiar przeczytać, twoja recenzja jeszcze bardziej mnie do tego zachęciła. Jeszcze nigdy nie czytałam powieści epistolarnej. Cieszę się, że znalazłaś w tej pozycji jakieś wady, bo czasem nawet mnie (poszukiwaczce wszelkich możliwych niedociągnięć) się to nie udaje.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
Fanny http://buszujacawsrodksiazek.blogspot.com/
Cieszę się ogromnie ;)
UsuńZazwyczaj jak czytam staram się znaleźć jakieś minusy, chociaż muszę przyznać, że nie raz czytałam już taką książkę, która zaślepiła mnie i tylko uwypuklała mi swoje zalety, przez co nie udało mi się znaleźć żadnych mankamentów. Tej niestety bądź stety się nie udało ;)
Pozdrawiam ;)
Czytałam i też bardzo mi się podobało. Dobrze, że wspomniałaś o minusach, bo faktycznie takie są. Ale całość wypada bardzo dobrze. Od dłuższego czasu planuję obejrzeć film, ale jeszcze nie doszło to do skutku.
OdpowiedzUsuńFilm także oglądałam i muszę przyznać, że podczas oglądania miałam wrażenie jakbym zapoznawała się z zupełnie inną historią. W niektórych momentach nawet fabułę zmienili. Faktycznie, przyjemnie się ogląda, ale nieco mnie zawiódł ;(
UsuńMnie, szczerze mówiąc Love, Rosie rozczarowało. Odkąd przeczytałam tę powieść, unikam książek Cecelii Ahern jak ognia.
OdpowiedzUsuńhttp://przystanek-bookstock.blogspot.com
O, trochę szkoda, że się zawiodłaś. Nie często czytam takie opinie na temat powieści Ahern, bo zazwyczaj czytelnicy zachwalają jej kunszt ;) Miła odmiana ;)
UsuńNo nie! Chyba naprawdę muszę przeczytać tę książkę skoro wszystkim się tak podoba.
OdpowiedzUsuńCo do przyjaźni damsko-meskiej to wiem, ze jest możliwa. Sama mam dwóch przyjaciół płci przeciwnej i nigdy nie myślałam o zmianie charakteru tych relacji. Oni zresztą też. To byłaby katastrofa :)
Koniecznie musisz przeczytać! Książka przesympatyczna ;)
UsuńNo bo nie ma nic piękniejszego od przyjaźni. Może jednak Wasza relacja przerodzi się kiedyś w coś więcej? ;) Kto to może wiedzieć ;P
Poprzez szał na powieść i ja nabrałam na nią ochotę, nie wiem, dlaczego, ale mnie pierwotny tytuł sie bardziej podoba, Na końcu tęczy brzmi jakoś poetycko. Nie wyobrażam sobie na tak małej liczbie stron opisania 50 lat z życia bohaterów, dziwne, lekko niepokojące. Jednak na pewno poznam, bo to już wręcz klasyk w blogosferze. ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Zachęcam! Naprawdę książka warta zachodu ;)
UsuńMi także pierwotny tytuł bardziej się podoba, a i pasuje bardziej do treści niżeli "Love, Rosie", ale jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma ;)
50 lat z życia bohaterów, o których dowiadujemy się z listów. Nie każdemu może to przypaść do gustu...
Pozdrawiam serdecznie ;)
Powieść w listach, chyba jeszcze nie czytałam. ;)
UsuńCieszę się, że podzielasz moje zdanie z tytułem. :)
Oglądałaś już film?
Pozdrawiam.
Tak, oglądałam i nie przypadł mi do gustu. Najpierw książka, potem film- mimo iż nie trzymam się tej zasady, to w tym przypadku radzę, aby zachować chronologię. Jest wiele wątków, których film nie poruszył. Wiadomo, że trzeba trochę skrócić, usunąć pewne wydarzenia, bo inaczej film będzie trwał z sześć godzin, ale gdy ktoś zmienia fabułę książki, to już wybaczyć nie mogę.
UsuńPozdrawiam ;)
Pierwsze z czym miałam do czynienia jeśli chodzi o tę powieść to plakat z filmu, który był w gazetce i go powiesiłam na ścianie.( Filmu nie widziałam) Potem odkryłam że jest książka, a teraz że recenzja jej jest na każdym blogu, ale nie to się liczy. Nie wiem czemu tytuł mnie odstrasza, wiem to głupie. No ale tak czytam twoją recenzję i całkiem ciekawa choćby ich historia no i chcę wiedzieć czemu nie wyjechała do Ameryki. Nic dziwnego że się pogubiłaś w tym że jest dużo listów i e-maili też raz tak miałam i masakra ale jakoś ujdzie. Z ciekawości może przeczytam.
OdpowiedzUsuńPS.
Bardzo piękny komentarz na moim blogu. Przepraszam że tu ci piszę a nie tam ale nie wyświetla mi się funkcja "odpowiedz" mam tak do nie których i nie wiem czemu :((
Masz rację lepiej nie czytać tych bredni ale samo mi się jakoś weszło i teraz się nabawiłam właśnie migreny :D
Pozdrawiam ciepło. ♥
Z blogu >>http://kochamczytack.blogspot.com
Jeśli chodzi o film, to na sam początek zachęcałabym przeczytać książkę. Ekranizacja może być jedynie dopełnieniem książki, bo tak naprawdę wiele wątków się ze sobą nie pokrywa.
UsuńTak, ja także na każdym blogu odnajduje recenzje "Love, Rosie". To już chyba taka blogerska tradycja ;)
Historia jest naprawdę życiowa i każdy powinien znaleźć w powieści Ahern coś dla siebie. Także nie martw się tymi listami, e- mailami i świstkami, bo wystarczy jedynie odnaleźć rytm i potem już jest z górki ;) Mi to długo nie zajęło, także myślę, że Ty także szybciutko się w nią "wgryziesz" ;)
Niestety jest wiele osób w sieci, którzy jedynie o czym marzą, to aby zepsuć nam krew. To jak walka z wiatrakami. Skoro nabawiłaś się migreny, to polecam niezawodne lekarstwo- czytadło ;) Gwarantuję, że szybko postawi Cię na nogi ;)
Pozdrawiam <3
Różne opinie czytałam o tej powieści. Lubię czytać powieść epistolarną, dla mnie to zachęta, a nie straszak:) Tę książkę mam zamiar przeczytać i wyrobić sobie własną opinię.
OdpowiedzUsuńCzy istnieje przyjaźń damsko-męska? Istnieje, ale jednak w niewielkim stopniu podszyta jest fascynacją seksualną. Takie jest moje zdanie. Do tej pory nie spotkałam się z czystą formą przyjaźni między płciami. Pozdrawiam:)
A w moim przypadku właśnie była to pierwsza powieść epistolarna, więc pewnie dlatego na samym początku czytanie szło mi jak krew z nosa ;)
UsuńPięknie napisane ;) Dziękuję za odpowiedź :)
Pozdrawiam!
Nie czytałam jeszcze żadnej powieści epistolarnej, ale lubię poznawać nowe gatunki. Nie widziałam jeszcze filmu, czekam na książkę i nie ukrywam, że postawiłam jej wysoką poprzeczkę :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
W takim razie mam nadzieję, że ani film, ani książka Cię nie zawiodą i że mimo wysoko postawionej poprzeczki obronią się ;)
UsuńPozdrawiam ;)
Książki raczej nie przeczytam. Mam teraz taki nawał tomisk (tak, tomisk, bo to ponad 500 stron ma każda - ach, ta Pieśń Lodu i Ognia), że nie sposób wcisnąć czegoś jeszcze...Ale rozważam film! Widziałam DVD za 9 zł i następnym razem zakupię ;)
OdpowiedzUsuńKiedyś i ja muszę sięgnąć po Martina ;)
UsuńŻyczę w takim razie przyjemnego seansu :) Co prawda mnie film trochę zawiódł, ale być może Tobie przypadnie do gustu ;) A książkę polecam serdecznie, gdy tylko stosik nieco się roztopi ;)
Postaram się znaleźć czas i na książkę ;)
UsuńAle trochę i tak wolę odczekać... aż skończy się ostatecznie to BUM! na tę historię!
Uwielbiam tą książkę. Nigdy nie kibicowałam bohaterom tak jak w tym przypadku :)
OdpowiedzUsuńThievingbooks.blogspot.com
No tak, aż ciężko uwierzyć, że przez tyle lat los nie skrzyżował ich dróg. Cóż, życie ;)
UsuńOglądałam tylko film na podstawie książki i hm... nie spodobał mi się w ogóle, więc chyba i książkę odpuszczę :)
OdpowiedzUsuńJak uważasz, ale film nie jest wierną ekranizacją książki. To tak naprawdę dwie inne historie, których łączy jedynie kilka wątków. Mimo iż także nie jestem zachwycona filmem, to książkę serdecznie polecam, bo nawet nie ma co się równać z filmem ;)
UsuńFilm był okropny, obejrzałam i dałam 1/10, a książce już 9/10, bo była zupełnie inna:))))
UsuńUhuhu, widzę, że ktoś tu zrównał z ziemią ekranizację ;P Ja tak ostro nie potraktowałam filmu, ale trzeba się zgodzić- świetny to on nie jest...
UsuńNie ciągnie mnie do tej książki, ale może obejrzę film :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Artemis
http://artemis-shelf.blogspot.com
Rozumiem i nie naciskam :) Pozostaje mi jedynie życzyć przyjemnego domowego seansu filmowego ;)
UsuńPozdrawiam ;)
Te WJEM Alexa było śmieszne:) Ogólnie dobra książka, przemiło wspominam, choć początkowo ciężko było mi się przyzwyczaić do formy w jakiej jest napisana:)
OdpowiedzUsuńOj tak, pewne momenty w książce były przezabawne ;)
UsuńPowieść epistolarna rządzi się swoimi prawami. Albo ktoś tę formę polubi albo znienawidzi, a znienawidzić wcale nie jest tak trudno, gdy np. na pierwszy ogień pójdzie chociażby "Cierpienia młodego Wertera" ;)
Koleżanka prosiła, żebym jej ten film gdzieś w internecie znalazła i ściągneła, bo ona bardzo chce obejrzeć, a nie ma możliwości. No to znalazłam. Obejrzała. Powiedziała, że poleca i ja też mam obejrzeć. Nie wiedziałam, że jest książka, ale od kilku lat mam zwyczaj sprawdzania, czy film powstał na podstawie książki; jeśli tak, to go nie oglądam, aż książki nie przeczytam. Dlatego mam zamiar po nią sięgnąć, mam nadzieję, że uda mi się to jeszcze w te wakacje.
OdpowiedzUsuńPo tym, co piszesz w swojej recenzji, kojarzę to z "Jednym dniem" Nichollsa. Zobaczymy; pewnie mi się spodoba, bo wygląda mi na coś lekkiego.
http://literalna-czytaczka.blogspot.com/
Książka jest przepiękna, a film prosty i trochę niespójny, więc oczywiście najpierw zapoznaj się z książką, gdyż wiem z autopsji, że jeśli początkowo obejrzysz film, może on nieco zniechęcić do zapoznania się z lekturą.
UsuńObejrzałam kiedyś film i spodobał mi się, ale żałuję, że zapoznałam się nim zanim przeczytałam książkę. Moja koleżanka kupiła sobie ją i już za parę dni pożyczy mi ją. Mam nadzieję, że spodoba mi się tak samo jak film ( a najlepiej, żeby jeszcze bardziej). :*
OdpowiedzUsuńhttp://shinybraidd.blogspot.com/
Wierz mi, spodoba Ci się jeszcze bardziej ;) Gwarantuję!
UsuńW takim razie oczekuję na Twoją recenzję potwierdzającą moje przypuszczenia ;P
Hej :) Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że w końcu założyłaś swojego bloga. Piszesz świetne recenzje, zawsze, gdy je przeczytam dokładnie wiem, czego mogę się spodziewać po danej pozycji.
OdpowiedzUsuńCo do "Love, Rosie" to nam bardzo podobne odczucia do Ciebie. Świetna książka, cudownie mi się ją czytało, ale na początku ciężko mi było przyzwyczaić się do tego, że jest pisana w formie listów. Ale po czasie było już w porządku, nawet przestałam zwracać na to, że to powieść epistolarna. A oglądałaś film?
Pozdrawiam serdecznie,
Fantazja :)
A witam, witam ;D
UsuńDziękuje za słowa uznania. Dla mnie fakt, że chociaż jedną osobę zachęcę do przeczytania danej książki, jest już ogromnym wyczynem, co tylko motywuje mnie do dalszej pracy. Mimo wszystko WJEM, że przede mną jeszcze wiele pracy ;)
Zdecydowanie nie każdemu może przypaść do gustu powieść epistolarna, gdy np. miało się do czynienia z taką książką jak "Cierpienia młodego Wertera". Ma się wtedy uraz do końca życia ;P
Tak, oglądałam jeszcze przed przeczytaniem książki. Gdy pierwszy raz go oglądałam, stwierdziłam, że jest świetny, ale jak obejrzałam go po skończeniu książki, stwierdziłam, że nieco mnie zawiódł, bo bardzo odbiega od pierwowzoru. Mimo wszystko jednak spędziłam przy nim miło czas ;) A Ty ogladałaś? Jak wrażenia?
Pozdrawiam! :*
Hej :)
UsuńChcę, żebyś WJEDZIAŁA, że często zaglądam na Twojego bloga, chociaż rzadko coś komentuję, ale obiecuję się poprawić. :)
O tak, po "Cierpieniach młodego Wertera" miałam straszny uraz, ale na szczęście "Love, Rosie", mnie z niego wyleczyło.
Ja najpierw przeczytałam książkę, potem obejrzałam film w kinie. Byłam oczywiście bardzo zaskoczona, że aż tyle zostało w filmie pozmieniane lub usunięte, ale z jednej strony rozumiem, książka jest dość długa i wielowątkowa, więc mogłoby się to wszystko w filmie nie pomieścić, albo słabo wypaść. Jednak książki i filmy rządzą się trochę innymi prawami. Mimo wszystko książka podobała mi się dużo bardziej (zazwyczaj tak mam) :)
Pozdrawiam i życzę powodzenia w przygotowaniach do matury! :*
Cześć ;)
UsuńTa spokojnie, rozumiem ;) Przecież sama wiesz co to znaczy klasa maturalna ;/ Poza tym nikogo nie przymuszam do czytania moich niepoukładanych myśli ;)
Ja na całe szczęście czytałam tylko fragmenty Wertera. Inaczej chyba miałabym uraz, który z czasem przerodziłby się w kompleksy ;P
Wiadomo, że film nigdy nie będzie taki sam jak książka, ale jednak moim zdaniem trochę za dużo pozmieniano wątków w "Love, Rosie". Niekiedy miałam wrażenie, że oglądam zupełnie inną historię. No nic, mówi się trudno. Ważne, że książka mnie nie zawiodła ;)
Również pozdrawiam i vice versa ;D